Premiera – spotkanie | relacja z wydarzenia

We wtorek 15 października 2019 r. odbyło się spotkanie, w czasie którego zaprezentowałem muzyczny rezultat 8 lat pracy ukrytej w zakamarkach mojego domu i pracowni muzycznej. Wydarzenie miało miejsce w Piwnicy pod Baranami, mieszczącej się na Rynku Głównym w Krakowie. A tak właściwie – pod nim.

Spotkanie rozpocząłem od wstępu, w którym bardzo skrótowo przedstawiłem moje życie w kontekście muzyki. Pod spodem opisuję tę historię.

Zbyt małe dłonie

Rozpocząłem od najmłodszych lat, kiedy to po kryjomu podbierałem od mojego starszego brata gitarę klasyczną – jedyny poważny instrument muzyczny, znajdujący się wówczas w moim domu. Sięgając pamięcią w tamte czasy, wspominam przede wszystkim dwa uczucia, towarzyszące wydobywaniu dźwięków z gitary. Pierwszym był trud chwycenia jej w zbyt małe dłonie i niezmordowane próby okiełznania nieludzkich gabarytów pudła rezonansowego. Myślę, że tylko będąc małym człowiekiem jest się w stanie zrozumieć w pełni ten problem. Drugim była satysfakcja płynąca wraz z najprostszą muzyką, wywoływaną drganiem szarpanych lekko strun.

Innym zdarzeniem, które zapadło mi w pamięć, a miało miejsce w odległych czasach, jest opowieść o Fryderyku Chopinie, którą usłyszałem, jako przedszkolak. Opowieść o tym, że mały Fryderyk już w wieku kilku lat dawał pierwsze koncerty, a muzyka, którą komponował miała swoje początki w szumie wierzb i wiatru smagającego jej liście. Dzisiaj zastanawiam się, dlaczego ten moment zapadł mi w pamięć. Muzykę Fryderyka Chopina autentycznie poznałem i pokochałem dopiero w wieku około 20 lat. Może późno, ale uczucie, jaką darzę jego twórczość jest naprawdę silne. Patrząc z dalszej perspektywy na tamto wydarzenie, moje dorastanie, dorosłość i dzień dzisiejszy, dochodzę do wniosku, że przedszkolna lekcja zapadła mi w pamięć z innego powodu. W historii małego Chopina zobaczyłem siebie. Dostrzegłem moje własne odczucia, towarzyszące wsłuchiwaniu się w otaczający mnie świat – naturę, odkrywającą przede mną swoje prawdziwe oblicze na wsi i zgiełk miasta, towarzyszący mi na co dzień w Krakowie.

Osiedlowe lekcje gitary

W wieku 7 lat rozpocząłem naukę gry na gitarze. Kilka lat uczęszczałem do osiedlowego domu kultury, gdzie spode łba spoglądałem na postępy innych dzieci, prezentując następnie swoje własne, jako niby wypracowane wówczas, jednak w rzeczywistości dużo wcześniej w domowym zaciszu. Na lekcjach nigdy nie miałem odwagi wychylić w żadną ze stron. Moja natura ograniczyła mnie do wzorowego robienia postępów. Z tego okresu pamiętam, jak pewnego razu usłyszałem od nauczyciela w skórzanych spodniach i długich wąsach pochlebstwo brzmiące mniej więcej tak „z ciebie będzie kiedyś niezły bluesman”. Myślę, że lekcje te nie poszły w las i zawdzięczam nim technikę, ćwiczoną mozolnie poruszając się po gryfie czterema palcami od najniższego E do najwyższego H.

Zespół muzyczny

W tamtym czasie założyłem z moim przyjacielem dwuosobowy zespół muzyczny Kaloryfer, który dał nawet jeden koncert. Szybko jednak przestał istnieć ze względu na brak sprzętu i brak… zamożności.

Po kilku latach pragnienie tworzenia własnej muzyki powróciło ze zdwojoną siłą. W 2005 roku wraz z przyjaciółmi założyłem zespół, z którym przeżywaliśmy niesamowite i godne napisania większej liczby rozdziałów rockendrolowe przygody. W roku 2009 zagraliśmy nasz najlepszy koncert, wypełniając z zaprzyjaźnionym zespołem po brzegi jeden z krakowskich klubów. Namawiani przez rzeszę naszych sympatyków, postanowiliśmy nagrać płytę. Nikt nie przypuszczał, że nasz projekt runie, jak domek z kart kilka miesięcy później. Najpierw człowiek w studiu nagrań nas oszukał, a następnie mój przyjaciel musiał wyjechać na odwyk narkotykowy. Tym samym bardzo poważny etap muzyczny mojego życia został zamknięty.

Muzyka zamknięta

Rok 2010 był dla mnie przełomowy z niejednego powodu. Wziąłem ślub z Julką, a na świat przyszła nasza córka – Amelka. Cudu narodzin doświadczyłem jeszcze czterokrotnie. Po Amelce przyszła na świat Ania, później Marianka, Róża i Leon. W tym czasie muzyka towarzyszyła mi nieustannie. W przeciwieństwie do poprzednich lat, trwała zamknięta w moim domu. Dawałem się za jej pomocą poznać jedynie moim najbliższym. Tworzyłem ją bardzo powoli, bez pośpiechu, który potrafi poważnie namieszać w procesie tworzenia.

Krótkimi epizodami muzycznymi były również występy z zespołem, w którym grałem na perkusjonaliach oraz kilka mniej lub bardziej udanych prób grania zespołowego z kolegami.

Potrzeba ukończenia mojego osobistego albumu muzycznego, zapoczątkowanego w roku 2010 była tak silna, że w 2017 roku mając na utrzymaniu sześcioosobową rodzinę podjąłem bardzo ryzykowną decyzję o zrezygnowaniu z pracy, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji.

Spotkanie

Krok ten okazał się bardzo dobry – sprawy same-niesame potoczyły się tak, że dotarłem do dnia premiery. W jej trakcie zaprezentowałem osiem utworów, tworzących album muzyczny, który zatytułowałem Słowa i obrazy. Każdy z utworów zapowiadałem jedynie jego kolejnością. Pierwszym dźwiękom towarzyszyło przygaszenie świateł i zamknięcie oczu. Po zakończeniu utworu pytałem zebranych o obrazy, które malowały się dźwiękiem przed ich zamkniętymi oczyma. Na widowni znajdowało się kilkoro dzieci. Obawiałem się, że mogą zachowywać się w sposób, który przeszkodzi w odbiorze dorosłym, jednak to dziecięce obrazy zaintrygowały mnie najmocniej. Niesamowite jest to, że wiele obrazów i uczuć osób słuchających mojej muzyki pokrywa się z moimi. Mimo to zdarzają się także pozornie odległe. Równocześnie bywa tak, że mimo odległości z jednej perspektywy (np. geograficznej odległości krajobrazów) odczucia lub ich kategorie bywają zbieżne (np. trud, wojna, pokój itp.).

Spotkaniem o którym piszę było bardzo ważnym wydarzeniem w moim życiu. Niejako odkryłem prawdę o mnie, prezentując publicznie swoje wnętrze bardzo osobistą muzyką. Nie do końca byłem zadowolony z warunków akustycznych sali. Nad miksem i masteringiem płyty pracowałem razem z Jakubem Lalikiem i Maxem Szelęgiewiczem wiele wieczorów wychwytując drobne elementy i dopieszczając brzmienia wiele dłużej niż wskazywałaby na to przyzwoitość. Nie wszystko dało się usłyszeć na miejscu. Niezbyt komfortowy okazał się również fakt, że nie wszyscy mieli szansę zmieścić się w środku, za co chciałbym przeprosić stojących poza salą. Serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom spotkania!

Facebook
YouTube
Instagram